
Spacer i spotkania z mieszkańcami Sarajewa: Bośniackie dzieci mogą dorastać w pokoju dzięki NATO © NATO
W 1949 roku formułowano Traktat Waszyngtoński, który jest fundamentem Sojuszu Północnoatlantyckiego. Celem autorów było, aby jego język był możliwie jasny i zwięzły. Tak twierdzi wielu piszących. Niewielu dotrzymuje słowa. Tym razem jeden z autorów miał pewne kryterium. Traktat powinien być tak napisany, żeby mógł być zrozumiany przez mleczarza z Omahy.
Tamten mleczarz ze stanu Nebraska okazał się idealnym docelowym odbiorcą. Traktat Waszyngtoński jest wzorem jasności i zwięzłości. Co więcej, przetrwał pół wieku nadzwyczajnych zmian, a także przetrzymał wysiłki ekspertów zmierzające do jego dekonstrukcji lub reinterpretacji. Udowodnił swoją nieprzemijającą ważność 12 września 2001 roku, gdy Artykuł 5 – zapis o obronie zbiorowej zaprojektowany, by chronić Europę przed Związkiem Radzieckim, został przywołany, aby pomóc Stanom Zjednoczonym w reakcji na nową i nikczemną plagę terroryzmu.
A co z mleczarzem z Omahy? Jak pierwotny docelowy obserwator Sojuszu zareagowałby na nowe NATO, 54 lata później? Co by z tego zrozumiał? Albo czego w praktyce zupełnie nie mógłby pojąć?
Po pierwsze, mleczarz byłby prawdopodobnie zdziwiony, gdyby dowiedział się, że Sojusz nadal funkcjonuje. W oparciu o swoje własne doświadczenia, spodziewałby się, że Amerykanie wrócą do domu, a Europejczycy się pokłócą. Nic takiego się nie stało.
W bliższych nam czasach historycy mówili nam, że sojusze zawiązane przez wolne narody nie przetrwają zaniku zagrożenia, które je zjednoczyło. NATO dowiodło nieprawdziwości tego twierdzenia. Układ Warszawski się rozpadł, ale NATO zmieniło oprzyrządowanie. Zmiana oprzyrządowania miała w pierwszej kolejności pomóc w rozszerzeniu strefy bezpieczeństwa i stabilności na Wschód Europy w skali całego kontynentu. Potem, miała pomóc w wykorzystaniu unikalnych zdolności NATO do zaprowadzenia pokoju na krwawe i chaotyczne bałkańskie zaplecze Europy. A teraz ma wspierać konfrontację z nowymi zagrożeniami w naszym świecie „po 9/11”.
Nowe wyzwania, nowe NATO
Wyzwania się zmieniły. Zmieniło się też NATO. Mleczarz z Omahy zrozumiałby to i zaakceptował. Przyjrzałby się liczbom. Dwunastu członków w 1949, dziewiętnastu obecnie i dwudziestu sześciu w przyszłym roku – to jasno wyrażony sukces. Mógłby się jednak zdziwić, co stało się z dawnym przeciwnikiem, Związkiem Radzieckim. Tu jednak jego perspektywa byłaby inna od naszej. Zaledwie cztery lata po zakończeniu wspólnej walki z faszyzmem, gdy żelazna kurtyna dopiero zaczynała zapadać w poprzek Europy, być może nie byłby aż tak zdziwiony, że znowu jesteśmy partnerami z Rosją.
Jednak dla tych z nas, którzy jesteśmy dziećmi zimnej wojny, podróż od mroków wzajemnej zagłady do Rady NATO-Rosja, w której Rosja zasiada na równi z 19 państwami członkowskimi NATO, aby mierzyć się ze wspólnymi zagrożeniami XXI wieku, jest naprawdę epicka. Wielu młodych ludzi ma jedynie mgliste wyobrażenie o szczegółach. Dla nich zimna wojna jest niemalże tak odległa, jak Wielka Wojna (I wojna światowa) – inny świat, ledwie znaczący i trudny do zrozumienia. Jednak, jeżeli wyjaśnimy im, jakie działania były podejmowane i dlaczego, są oczarowani. Jest tak dlatego, że ta podróż, od czterech dekad wrogości ideologicznej i bezpośredniej globalnej konfrontacji zbrojnej do działającego partnerstwa i prawdziwej współpracy, jest główną platformą, na której wspiera się ich zupełnie odmienny świat.
Wciąż mamy różnice w kontaktach z Rosją. Jednak są one przedmiotem polityki i dyplomacji, a nie wzajemnie gwarantowanego zniszczenia. Musimy zatem robić więcej, żeby to wszystko wyjaśnić nowemu pokoleniu tak, żeby Rada NATO-Rosja oraz inne mechanizmy współpracy zyskały uznanie i wsparcie, na jakie zasługują.
To samo odnosi się do innych układów partnerskich NATO – z Ukrainą oraz z nowymi demokracjami i starymi państwami neutralnymi w Euroatlantyckiej Radzie Partnerstwa (EAPC) oraz w Partnerstwie dla Pokoju. Nigdy wcześniej 46 państw, tak różnych jak 19 członków NATO, Rosja, Irlandia i Szwajcaria, państwa bałtyckie, Tadżykistan i Uzbekistan, nie jednoczyły się we wspólnej sprawie w czasie pokoju. Fakt, że państwa te czynią to w oparciu o nasze wspólne wartości, a ich partnerstwo wykracza poza wzajemnie wygłaszane do siebie polityczne tyrady i obejmuje praktyczną współpracę wojskową w walce z terroryzmem i w działaniach w terenie - w prowadzonych przez NATO misjach na Bałkanach i w Afganistanie - jest kolejnym niezwykłym, choć zbyt mało znanym osiągnięciem.
Jak sama nazwa wskazuje, to rzeczywiście jest partnerstwo dla pokoju. Co więcej, jest to największa na świecie stała koalicja, która działa za pośrednictwem i z inspiracji NATO. To kolejny jasny i zwięzły przekaz, który byłby zrozumiany i poparty przez mleczarza.
Jednak niektórzy krytycy argumentują, że naprawdę powinniśmy porównywać się nie do NATO z 1949 roku, ale NATO z 1989 roku – przed upadkiem Muru Berlińskiego, albo do NATO z 1999 roku - zanim al-Kaida uderzyła w Twin Towers. Może i NATO wykonywało porządną pracę w tamtych dniach, ale jaką wartość dodaną Sojusz ma obecnie? Czy jest czymś więcej niż politycznym klubem dyskusyjnym?
Po pierwsze, nie należy deprecjonować klubów dyskusyjnych. Polityczne tyrady są zawsze lepsze niż walka. A nasze tyrady są najwyższej jakości. To szczere i otwarte debaty w gronie bliskiej, choć zróżnicowanej rodziny. Podczas ich spotkań w grudniu 2003 roku ministrowie obrony i spraw zagranicznych Sojuszu otwarcie podejmowali najtrudniejsze bieżące kwestie, takie jak Afganistan, obronność europejska i Irak. Dokonaliśmy postępów we wszystkich obszarach, ponieważ NATO jest sprawdzonym i przetestowanym forum debaty, podejmowania decyzji, a potem działania.
Transformacja Sojuszu
Co ważniejsze, w minionych dwu latach NATO przeszło prawdziwą transformację. Pierwotnym impulsem były wydarzenia „9/11”, ale proces ten gwałtowanie się pogłębił i poszerzył.
W latach 2001-2002 NATO wysłało samoloty AWACS przez Atlantyk, aby pomóc w ochronie amerykańskich miast, co było odwróceniem założeń, na których opierał się Traktat Waszyngtoński. Zdecydowanie odrzuciliśmy dekadę sterylnych dyskusji o tym, czy NATO mogłoby działać poza swoim obszarem traktatowym - uzgadniając, że zagrożeniom należy stawiać czoła tam, skąd one pochodzą. Stworzyliśmy Radę NATO-Rosja. Potem praski szczyt Sojuszu popchnął jego członków ku jeszcze bardziej radykalnej zmianie. Szczyt rozszerzeniowy stał się szczytem transformacyjnym.
Praga była tak ważnym przełomem, ponieważ transformacją objęto całe spektrum działań Sojuszu – od nowych członków i nowego partnerstwa z Unią Europejską i Rosją, poprzez nowe zdolności i nowe misje, aż po najradykalniejszą jak dotychczas reformę wewnętrznych procesów i struktur Sojuszu.
Decyzja o przyjęciu siedmiu nowych państw członkowskich, od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne, była wielce symboliczna. Była też jednak wybitnie praktyczna. Wszyscy ci nowi członkowie wniosą wartość dodaną do naszego kolektywnego bezpieczeństwa. Sceptycy muszą tylko przyjrzeć się ceremonii powołania pierwszego natowskiego wielonarodowego batalionu obrony chemicznej, biologicznej, radiologicznej i nuklearnej (CBRN), która odbędzie się na początku grudnia. Ten nowy batalion, który jest kluczową zdolnością we współczesnym arsenale zbrojnym, jest kierowany nie przez tradycyjnego natowskiego „zawodnika wagi ciężkiej”, ale przez Republikę Czeską, jednego z pierwszej fali nowych członków, teraz już obdarzonego wystarczającą pewnością siebie i potencjałem, aby kierować jednym z najważniejszych projektów. Kolejny członek Sojuszu, który dołączył w 1999 roku, Polska, obecnie dowodzi wielonarodową dywizją stabilizacyjną w Iraku
Batalion CBRN był zaledwie jednym z udoskonaleń potencjału wojskowego, jakie zdołaliśmy stworzyć podczas szczytu praskiego. Niektóre, jak wysoce zaawansowane technicznie Siły Odpowiedzi NATO (NATO Response Force) i nowa struktura dowodzenia, wynikały z koncepcji przedstawionych przez państwa członkowskie Sojuszu. Inne, zwłaszcza Praskie Zobowiązania w Dziedzinie Zdolności wymagały dodatkowego wkładu ze strony Międzynarodowego Sekretariatu NATO oraz moich własnych interwencji - dookoła, za i pod stołem Rady Północnoatlantyckiej.
NATO jest sprawdzonym i przetestowanym forum debaty, podejmowania decyzji, a potem działania
Ogólnym rezultatem był pakiet wojskowych transformacji, bardziej dalekosiężny niż wcześniejsze inicjatywy i podbudowany możliwie najpotężniejszymi gwarancjami ze strony prezydentów i premierów, że ich rządy wywiążą się z tych zobowiązań. W centrum tych decyzji było nowe Sojusznicze Dowództwo ds. Transformacji (ACT – Allied Command Transformation). To natowski inspirator ciągłych zmian i mechanizm zapewniania przyszłych zdolności europejskim i amerykańskim siłom zbrojnym.
Szczyt praski nie zamknął transatlantyckiej luki z zakresie zdolności, o co sam tak uporczywie zabiegałem w tak wielu stolicach. Jednak luka ta się zwęża, rządy europejskie rzeczywiście przekształcają swoje siły. A Sojusznicze Dowództwo ds. Transformacji obecnie zapewnia marchewkę kompatybilności w dodatku do kija marginalizacji.

Posiedzenie Rady Północnoatlantyckiej na szczeblu głów państw i rządów, Praga 21 listopada 2002 r. © NATO
W porównaniu z dostawami nowych samolotów strategicznych, cystern powietrznych, broni precyzyjnej i tym podobnych, przebudowa wewnętrznych procesów Sojuszu może wydawać się prozaiczna. Tak jednak nie jest. Kwatera Główna NATO w Brukseli to serce, mózg i centralny układ nerwowy Sojuszu. To forum planowania i dyskusji politycznych i strategicznych, budowania konsensusu, podejmowania decyzji, dyplomacji publicznej i prywatnej. Kwatera główna radziła sobie dotąd we współpracy z 19 państwami członkowskimi, ponieważ pracujący pod dużym napięciem pracownicy cywilni i wojskowi są oddani Sojuszowi i udawało im się tak wykorzystać mały budżet cywilny tak, aby właściwie wykonywać swoją pracę. Każda osoba pracująca w Kwaterze Głównej NATO, wojskowa i cywilna, ma swój udział w osiągnięciach tego wielkiego Sojuszu. Jednak w obliczu 26 członków i poważnych nowych obowiązków, ale bez nowych pieniędzy, gra toczyła się już o zmianę lub upadek.
Dlatego w okresie poprzedzającym szczyt w Pradze przekonałem państwa członkowskie do przyjęcia najbardziej radykalnego programu zmian wewnętrznych w historii NATO. Dokonaliśmy zasadniczej restrukturyzacji Sekretariatu Międzynarodowego, aby odzwierciedlić realia z roku 2003, a nie z zimnej wojny. Usprawniliśmy strukturę Komitetów i proces podejmowania decyzji. Nadaliśmy stanowisku Sekretarza Generalnego nowe, delegowane uprawnienia, aby skutecznie zarządzał organizacją. Wprowadziliśmy budżetowanie oparte na celach oraz nowe, bardziej sprawiedliwe i uzależnione od wyników warunki zatrudnienia personelu cywilnego. Teraz badamy procesy decyzyjne w stolicach i w NATO od końca do końca. Co najważniejsze, udowodniliśmy sceptykom, że NATO jako instytucja może się zmienić, może tego dokonać samodzielnie, szybko i na lepsze.
Sojusz stał się osią rozwoju zdolności wojskowych niezbędnych do radzenia sobie z zagrożeniami ze strony terroryzmu i broni masowego rażenia. Nasz nowy batalion CBRN pod dowództwem Republiki Czeskiej jest tylko jednym z przykładów. Współpraca z partnerami w zakresie terroryzmu oraz z Rosją w zakresie obrony przeciwrakietowej to kolejne przykłady. Wszystkie praskie usprawnienia w zakresie skoncentrowanej siły wojskowej, zmieniające NATO z zapaśnika sumo w szermierza, byłyby oczywiście na nic, gdyby ograniczyły się poligonów, a nie były wykorzystywane w strefach kryzysowych. Tak więc, najważniejszą ze wszystkich praskich transformacji było przyjęcie przez NATO nowych misji.
Wpływ Iraku
Na początku 2003 roku, kiedy społeczność międzynarodowa i wszystkie inne instytucje wielostronne były podzielone i sparaliżowane w sprawie Iraku, NATO było w stanie zarówno osiągnąć porozumienie, jak i działać. Wypełnienie naszych zobowiązań wynikających z Traktatu Waszyngtońskiego i wzmocnienie Turcji zajęło nam 11 trudnych dni. Zrobiliśmy to jednak, gdy inni zawiedli. Niektórzy pamiętają, że podjęcie podobnej decyzji w mniej trudnych politycznie okolicznościach podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej zajęło NATO jeszcze więcej czasu.
Co więcej, budując porozumienie, wprowadziliśmy w konfuzję krytyków, którzy twierdzili, że ten kryzys na zawsze rozbije spójność NATO. Zaledwie kilka tygodni później nasz rzekomo okaleczony Sojusz podjął dwie wcześniej niemożliwe do pomyślenia decyzje: najpierw o przejęciu Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) w stolicy Afganistanu, Kabulu; następnie o udzieleniu wsparcia Polsce w tworzeniu wielonarodowej dywizji stabilizacyjnej w Iraku.
Widziałem bardzo niewiele prób przeanalizowania, jak i dlaczego NATO tak szybko przeszło od skraju zapaści do porozumienia o wyjściu z działaniami poza obszar traktatowy. Uważam, że po części powodem było to, że państwa zajrzały w otchłań, jaka wyłoniłaby się po zaniknięciu Sojuszu transatlantyckiego i cofnęły się przed tą wizją. Jednak mam też wrażenie, że zbyt wiele osób nie doceniło głębokiego konsensusu, jaki istnieje w całej Europie i za Atlantykiem w sprawie zagrożeń po 11 września i sposobów radzenia sobie z nimi. Oświadczenie ze szczytu NATO w Pradze oraz nowa strategia bezpieczeństwa Unii Europejskiej nie odzwierciedlają rozbieżnych światopoglądów.
Oczywiście, w sprawie Iraku istniały - i nadal istnieją - różnice wewnątrz Europy i po drugiej stronie Atlantyku. Jednak różnice dotyczyły tego, jak należy postępować z Saddamem Husajnem w 2003 roku. Nie dotyczyły one szerokiego obrazu globalnego i ciągłego zagrożenia ze strony apokaliptycznego masowego terroryzmu, broni masowego rażenia oraz państw upadłych lub zbójeckich. Gdyby różnice były tak zasadnicze, jak sądzili pesymiści, NATO nie byłoby dziś w Kabulu i nie przygotowywałoby się do wyjścia poza afgańską stolicę. Nie wspierałoby też Polski w Iraku i nie dyskutowało spokojnie o potencjalnie większej roli w 2004 roku.
Praga zapoczątkowała prawdziwą i głęboką transformację, która jest już mocno zakorzeniona w kulturze Sojuszu i wdrażana na obszarze od Kosowa po Kabul. Jestem pewien, że mleczarz z Omahy zrozumiałby to i pochwalił. Jednak nadal mógłby zadać jedno lub dwa pytania. Na przykład, jak Sojusz stworzony do obrony zimnowojennej Europy poradzi sobie poza Hindukuszem?
Odpowiedź brzmi: NATO odniesie sukces, ponieważ nie ma innego wyjścia. Wszyscy jego członkowie rozumieją i zgadzają się, że jeśli nie pojedziemy do Afganistanu i nie odniesiemy tam sukcesu, Afganistan i jego problemy przyjdą do nas. Co gorsza, musielibyśmy radzić sobie z terrorystami, uchodźcami i handlarzami narkotyków przy znacznie słabszej strukturze bezpieczeństwa międzynarodowego, ponieważ NATO zostałoby poważnie uszkodzone, a koncepcja wielonarodowej współpracy w zakresie bezpieczeństwa, czy to w ramach NATO, Unii Europejskiej, Organizacji Narodów Zjednoczonych czy koalicji, otrzymałaby równie silny cios.
Jestem jednak optymistą, po pierwsze dlatego, że NATO ma niezmienne pasmo sukcesów. Po drugie, ponieważ narody obudziły się na potrzebę posiadania bardziej użytecznych i łatwiejszych do rozmieszczenia sił do tego rodzaju operacji i zaczynają coś w tej sprawie robić. Moje wysiłki z jesieni 2003 roku, mające na celu dostarczenie helikopterów i zespołów wywiadowczych dla ISAF były dobrze opisane w gazetach. W grudniu było mniej doniesień o naszym sukcesie w spełnieniu wymogu – a nawet w niektórych aspektach o przekroczeniu go. Nastroje uległy zmianie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będziemy w stanie zmienić również ten proces, tak aby mój następca, Jaap de Hoop Scheffer, mógł poświęcić mniej czasu niż ja na przekonywanie państw do udostępnienia potrzebnych sił.
Moim trzecim powodem do optymizmu są osiągnięcia NATO na Bałkanach. Bośnia i Hercegowina, Kosowo oraz Była Jugosłowiańska Republika Macedonii* nie widnieją już na pierwszych stronach gazet, ponieważ NATO działało, ponieważ NATO wyciągnęło wnioski i wprowadziło je w życie. Pomogliśmy powstrzymać wojnę domową w Bośni i Hercegowinie. Działaliśmy, by zapobiec czystkom etnicznym w Kosowie. Interweniowaliśmy, by zapobiec wojnie domowej w Byłej Jugosłowiańskiej Republice Macedonii.* W każdym kolejnym kryzysie nasze zaangażowanie następowało na wcześniejszym etapie, a zatem było coraz bardziej skuteczne w ratowaniu życia i zapobieganiu rozlaniu się konfliktu. Byliśmy też przygotowani na konsekwentne kontynuowanie działań.

NATO uruchomiło Operację Allied Force, aby powstrzymać katastrofę humanitarną rozgrywającą się w Kosowie. Zdjęcie: Kosowo, 1999 rok.
Podczas grudniowych spotkań ministerialnych ministrowie spraw zagranicznych Bośni i Hercegowiny oraz Serbii i Czarnogóry siedzieli obok siebie, po mojej prawej stronie podczas roboczego lunchu państw należących do Rady Partnerstwa Euroatlantyckiego (ang. Euro-Atlantic Partnership Council; EAPC). Nie są one jeszcze partnerami NATO, ale zaledwie osiem lat po masakrze w Srebrenicy są na dobrej drodze do włączenia się w główny nurt Europy. Co najbardziej niezwykłe, wśród obecnych partnerów najsilniejszy głos na rzecz ich wczesnego członkostwa zabrała Chorwacja. Jeśli NATO może odnieść tak spektakularny sukces na Bałkanach, co było wielkim wyzwaniem w latach 90., możemy dzisiaj odnieść sukces w Afganistanie.
Obronność europejska
Ostatnie pytanie mleczarza mogłoby brzmieć: o co chodzi w tej awanturze o europejską obronność? Czy Europejska Polityka Bezpieczeństwa i Obrony (ESDP) rzeczywiście zaszkodzi NATO?
Moja odpowiedź brzmi: stanowczo nie. Jak nikt inny stanowczo sprzeciwiam się niepotrzebnemu dublowaniu działań NATO i Unii Europejskiej. Potrzebujemy więcej zdolności, a nie papierowych armii i diagramów niepowiązanych ani z żołnierzami, ani z rzeczywistością. Nie oznacza to jednak, że nie cieszy mnie silniejsza europejska rola w dziedzinie bezpieczeństwa i obrony, w tym zdolność do prowadzenia autonomicznych misji UE tam, gdzie NATO zdecyduje się ustąpić, a zawiłe, ale istotne ustalenia "Berlin-Plus" okażą się niemożliwe do wykorzystania.
Dlatego z zadowoleniem przyjmuję osiągnięte niedawno wśród członków UE porozumienie w sprawie wzmocnienia ESDP, ponieważ nie wiąże się ono z niepotrzebnym powielaniem. Uspokaja mnie również zdecydowane opowiedzenie się na silnym Sojuszem atlantyckim oraz komplementarnością między NATO a Unią Europejską, widoczne po wszystkich stronach debaty, nie tylko dlatego, że rządy wiedzą, iż prawdziwe instytucjonalne powielanie i konkurencja kosztowałyby o wiele więcej, dając o wiele mniej. Żaden rząd nie lubi takich rozwiązań.
Moje przesłanie jest zatem takie, że każdy powinien przyjąć długoterminową perspektywę. Należy poddać propozycje poważnej próbie, aby sprawdzić, czy zapewniają one rzeczywiste zdolności i rzeczywistą wartość dodaną, ale czy nie zamieniają euro-dramatu w kryzys atlantycki. Zarówno NATO, jak i Unia Europejska mają wystarczająco dużo do zrobienia bez nowej rundy wysoce teoretycznego „szukania dziury w całym”.
Pomijając zawiłości europejskiej obrony, sugeruję, że mleczarz z Omahy z 1949 roku i jego europejscy odpowiednicy od Oslo do Porto i od Obanu do Oberammergau, dość łatwo zrozumieją i pochwalą nowe NATO. Nasz świat nie jest jego światem. Jednak jego NATO jest naszym NATO, przekształconym, by radzić sobie z nową generacją zagrożeń, ale opartym mocno na tej samej wspólnej transatlantyckiej historii, kulturze, wartościach i interesach. Nie był to wtedy ani nie jest teraz, sojusz odznaczający się jednorodnością. Różnorodność jest siłą, a nie słabością. Nie zgadzamy się. Będziemy się nie zgadzać. Ale w NATO - a teraz także z partnerami i z Rosją - rozpracowujemy nasze różnice i idziemy dalej, razem. 1 stycznia Jaap de Hoop Scheffer przejmuje stery. Ci, którzy go dobrze znają, wiedzą już, że jest solidny. Ci, którzy go nie znają, wkrótce się dowiedzą. Zmieni się twarz na szczycie, ale będzie to to samo przekształcone NATO.
Jako Sekretarz Generalny widziałem sukcesy naszego nowego NATO w wioskach i miejscowościach Bośni i Hercegowiny, Kosowa i Byłej Jugosłowiańskiej Republiki Macedonii*, gdzie dzieci mogą teraz oczekiwać pokoju i perspektyw, a nie wojny i wygnania, dzięki zaangażowaniu co najmniej pół miliona żołnierzy NATO, którzy służyli na Bałkanach od połowy lat 90. Widziałem, jak ostateczne podziały i stereotypy zimnej wojny zostały rozbite przy nowym stole Rady NATO-Rosja w Rzymie oraz przez największe w historii rozszerzenie NATO na szczycie w Pradze.
Widziałem, do czego byli zdolni terroryści na gruzach Twin Towers, a następnie widziałem, jak NATO zdołało się przezbroić, by przyczyniać się do ich pokonania. Widziałem oddziały Sojuszu niosące nadzieję na ulicach Kabulu, półtora kontynentu od dawnej żelaznej kurtyny. Przede wszystkim widziałem przekształcony Sojusz robiący to, co robił najlepiej od 1949 roku - zapewniający bezpieczeństwo i ochronę tam, gdzie to ważne i w odpowiednim czasie. To proste przesłanie, które każdy powinien zrozumieć i przyjąć.